Czarnolas Jaga Słowińska 7,1
„Czarnolas” to niezwykła, magiczna opowieść o życiu i śmierci, o miłości i stracie, o potrzebie obecności, bliskości, która przekracza granice czasu, rozciąga się na wszystkie wymiary. W cieniutkiej książeczce, na zaledwie 70 stronach mieści się wszystko co dla nas najważniejsze.
Mamy maleńką, senną wioskę, miejsce, które „ciągnęło się przez dziewięćset metrów w jedną i drugą stronę, licząc od sklepu i krzyża, które stały pośrodku”. Życie toczy się tu wolniutko, opieszale pełza, podporządkowując się rytmowi dnia, pory roku. Rzeczy dzieją się jakby same, od niechcenia, bez sprawczości człowieka. To taki boczny tor prawdziwych zdarzeń, które zachodzą gdzie indziej, gdzie nic nie hamuje ich dynamiki i gonitwy. Za to we wsi nikt się niczemu nie dziwi i niczego nie pragnie, bo co ma być, to i będzie. Codzienność. I w tej codzienności przytrafia się miłość. Nagła, przemożna, nie do odparcia. Miłość Zojki i Mikołaja, „któremu w oczach mały chłopiec chował się za dojrzałego mężczyznę”. Wiedzą, że to dar, chronią więc swoje szczęście, pielęgnują, dopieszczają dzień po dniu. Bo, jak czytamy „świat zaczął się od chichotu” i nigdy nie wiadomo, kiedy tenże chichot usłyszymy za swoimi plecami, złośliwy chichot losu w tym nieprzewidywalnym życiu.
Czytając „Czarnolas” dotykamy najbardziej uniwersalnych i podstawowych prawd: ulotności miłości, znaczenia uczuć i bliskości, potęgi smutku i tęsknoty oraz sposobów radzenia sobie z nimi, gdy „w pamięci policzków” ma się zapisany kształt dłoni tego, który zniknął, i choć wypatrujemy oczy wbijając uparcie wzrok w drogę, to on już nią nie nadejdzie. W takich sytuacjach niektórzy sami po kawałeczku zaczynają znikać, aż w końcu nic już nie zostaje, inni próbują chwytać się życia trzymając za rękę wyimaginowanego przyjaciela, jak Fado „stworzony z tęsknoty”. Gdy jednak po kolei odchodzą wszyscy, których kochasz, kiedy twój świat się kurczy tak bardzo, że nie ma już w nim miejsca dla nikogo poza tobą, marzy ci się już „żeby tylko tak zasnąć i nie być”, albo może być, ale zupełnie gdzie indziej.
Przenosimy się więc z Księciem w świat wyśniony, nierealny, bez konturów i granic, w którym „las mlaskał wylizując przytomność z przybyłych”. W tym świecie zmarły Józef nadal trzyma małego chłopca za rękę, idąc powoli wsłuchują się w ciszę, niekiedy przerywając ją rozmową. Nie muszą wiele mówić, wystarczy, że czują swoją bliskość i czerpią z niej siłę. Niestraszne im „Horpygi i topielice, wiedźmy i czarownice, zdrewniałe dusze, zaklęte kwiaty i martwe kochanice” tańczące przy upiornej muzyce. Niestraszna im też Ona, choć na dźwięk jej głosu wszyscy cichną w trwodze. Oni jednak śmiało idą przez czarny las, gdzie „się miesza prawda”, gdzie „się gubi czas” i mają nadzieję, że uda się „odwrócić nieodwracalne”. Czyż my również nie marzymy o tym, by zyskać taką władzę, by nie przeżywać nigdy bólu po stracie bliskiej osoby? Sunąc z Józefem i Księciem pomiędzy niezwykłymi drzewami, wiemy, że tak, że to też nasze pragnienie, musimy dowiedzieć się, co się za nimi kryje. Wejście w ten Czarnolas to wkroczenie do mrocznej baśni, gdzie lodowaty dreszcz przebiega przez plecy, gdzie czai się groza, czujemy ją, ale podobnie jak Książę, nie chcemy zawrócić. To bardzo poetycka proza, ubiera nasze lęki w słowa – symbole, nadaje im wiele znaczeń. Językowo zachwyca. Nie jest dziś łatwo o liryczny minimalizm, o zmieszczenie w poetyckiej miniaturze egzystencjalnego problemu, o nadanie subtelności i delikatnej nastrojowości uczuciu ciężkiej rozpaczy. „Czarnolas” to książka, którą postawię na najbliższej półce, by móc często po nią sięgać, by móc czasem przypomnieć sobie, że „zawsze jest gdzieś spokój”, a miłość, jaką dostaliśmy i nosimy w sobie, trzeba rozrzucić dokładnie dookoła siebie i cierpliwie czekać. Na pewno wyrośnie.
Książkę mogłam przeczytać dzięki portalowi: https://sztukater.pl/